Błoto, topniejący śnieg, ciapa i chlapa na szlakach. Wyjazd na kilka dni, a rzeczy do prania jak po dwutygodniowych wakacjach pod namiotem. Krótki dzień i nadal szybko zapadający zmierzch. Zachodzące słońce i momentalnie robiące się zimno. Z drugiej strony kojąca górska cisza, szum strumyka i ledwie pojedynczy turyści spotykani gdzieś tylko od czasu do czasu. No więc czy warto wybrać się w góry w marcu?
Kiedy wiosna coraz bliżej, a na dworze smog, wszechobecna szarość i kupy na chodnikach:), nie raz pragniemy „przyśpieszyć” nadejście wiosny, złapać trochę słońca i na chwilę wyjechać z miasta. Nasze organizmy przyzwyczajane każdego roku do kilkumiesięcznej zimo-jesieni w końcu zaczynają mówić dość! Podobnie rzecz ma się z naszymi psami, które znużone chodzeniem po tych samych trawnikach i spacerami dookoła bloku, podobnie jak ludzie, też mogą popaść w monotonię. Tak więc postanowione. Pakujemy manele. Przygotowania z reguły trwają kilka dni wcześniej i cała operacja związana z wyjazdem nierzadko trwa dłużej niż sama wycieczka. Spakować torbę z rzeczami dziecka, karmę, legowiska (lub koce) dla psów, ubrania, odzież termoaktywną, nosidło, buty, plecaki, bieliznę, aparat, obiektywy, jedzenie. Na chłodne wieczory przyda się też na pewno piersiówka z odpowiednią zawartością. W dzień niby będzie już ciepło, ale przecież w górach, jak zacznie wiać to bez porządnej czapki i rękawiczek się nie obejdzie. Tyle zachodu dla wyprawy raptem na dwa noclegi i powrót do domu. Czy na pewno nam się chce? A może lepiej poczekać do wakacji? Kochamy góry i zazwyczaj tak! Jak wkręci się „akcja wyjazd”, nie czekamy do lata, nie czekamy do wiosny, tylko ogarniamy nocleg, pakujemy klamoty i ruszamy.
Pewnego wieczoru, przeglądając książki i przewodniki po polskich górach, wybór padł na Szczawnicę. Do tej pory skrzętnie przez nas pomijaną w planowaniu weekendowych wypadów. Raz, że bardzo daleko, a dwa to zakaz wprowadzania psów do Pienińskiego Parku Narodowego, co niestety najczęściej „dyskwalifikuje” daną miejscowość z naszych planów. Chyba zupełnie przypadkiem postanowiliśmy wyzbyć się naszej ignorancji i bardziej zgłębić temat okolicy. I jak się okazało Szczawnica i okolice to nie tylko flisacy na tratwach, Trzy Korony i Sokolica ale także liczne wzniesienia i szczyty znajdujące się poza parkiem narodowym: Małe Pieniny i Beskid Sądecki. Pojechaliśmy na kilka dni w połowie marca. Wgramoliliśmy się na Bereśnik (843 m n.pm.) oraz Wysoki Wierch (898 m n.p.m.). Wysokości nie rzucają na kolana, ale brodząc na przemian w błocie i po kolana w śniegu, z dzieckiem w nosidle i głodnymi wrażeń czworonogami, naprawdę dało się zmęczyć. Kapitalne widoki na Tatry, klimatyczne schroniska na Bereśniku i pod Durbaszką, wynagrodziły nam w 100% przeziębienie najmłodszego członka wyprawy, kąpanie psów, czyszczenie buciorów i sprzątanie samochodu. „W marcu jak w garncu”, tak więc chwilami aura była typowo zimowa, momentami zza chmur nieśmiało przebijało się słońce.
Poza wyżej wspomnianymi szczytami, zwiedziliśmy też wąwóz Homole. Raczej nie przepadamy za tego typu atrakcjami, gdyż bardziej kojarzą się nam z komercyjną miejscówką dla szkolnych wycieczek niż dziką przyrodą, to trzeba przyznać, że robi wrażenie. Spotkaliśmy tam dosłownie kilka osób, a wstęp był także bezpłatny. Jednego z wieczorów wybraliśmy się też na spacer wzdłuż potoku do schroniska PTTK „Orlica”. Pięknie położony budynek, a przy tym łatwo dostępny, poza sezonem okazał się świetnym miejscem na piwo i frytki. Jeśli jesteście odporni na zimno, z dystansem podejdziecie do brudnego ubrania i przemoczonych butów, to warto jechać w góry w marcu. Te same miejsca podczas wakacji, być może o wiele piękniejsze, niekoniecznie zachowałyby swój wczesno-wiosenny klimat ze względu na licznych turystów i tłok na szlaku.